A tak dla poprawności to Skoda Enyaq Coupe iV RS MAXX, chociaż w zasadzie sam nie wiem, czy takie nazewnictwo jest poprawne.
Bardzo dawno temu wysłuchiwałem kiedyś zaczepek jako posiadacz Fabii RS że RS w dieslu to pomyłka i świętokractwo. I choć nie groziła mi ekskomunika ani rytualne palenie na stosie, to gdzieś z tyłu głowy zawsze miałem jakąś obawę czy ten RS faktycznie pasuje do diesla. I co? No i nic, jak to mawiał klasyk. Wiele razy przekonałem się, że poczciwa Fabia Mk1 RS doskonale radzi sobie w gąszczu innych nawet bardziej sportowych aut. Lata idą i tym razem zaczepki skierowały się na elektryka z oznaczeniem RS. Na prawilnego benzyniaka w RSie nikt nie narzeka kiedy zjawia się RS w dieslu u niektórych pojawiają się dreszcze i migotanie przedsionków, a kiedy przed oczami widzi się zaparkowanego elektryka w wersji RS pewnie grozi to zawałem. Żeby być zupełnie szczerym, to sam do niedawna wyśmiewałem właśnie tak „usportowioną” elektryczną wersję ENYAQa.
Odbierając auto elektryczne w porze zimowej, jakby spodziewałem się pewnych możliwych kłopotów, które mogłyby wystąpić. Chyba jeden to ten związany z rozładowaną baterią i zostanie uwięzionym gdzieś w szczerym polu, porzuconym na pożarcie dzikiej zwierzyny. Nie powinno być to dla nikogo specjalnym zaskoczeniem, że zasięg elektryków w zimie potrafi się kurczyć jak zasób naszych portfeli po wypłacie. Odbierałem Enyaqa RS w połowie lutego dlatego zawczasu opracowałem plan awaryjny, abym przypadkiem nie musiał dzwonić do parku prasowego z tekstem „Hjuston łi hef a problem”. Wszystkie możliwe ładowarki na trasie przejazdu miałem zaznaczone, większość możliwych (choć bardziej powinienem napisać przydatnych) aplikacji również zagościła w moim telefonie. W ogóle nie wiem czemu, ale do chwili otrzymania kluczyków naprawdę myślałem, że odbiorę RSa w kolorze Mamba Green (nawiasem mówiąc prawdziwa petarda w palecie dostępnym kolorów). Życie jak zwykle zweryfikowało moje zamiary, bo nie dość, że z zielonego auta wyszedł rudy (pomarańczowy Phoenix metalizowany), to dodatkowo przez splot innych okoliczności bateria nie była do końca naładowana. Co prawda bateria była podładowana do 91%, to już znacznie gorzej było z zasięgiem, który lekko rzecz ujmując, nie napawał mnie specjalnym optymizmem. Komputer pokładowy wesoło zakomunikował, że mogę przejechać około 272 kilometrów, gdy do domu miałem (proszę o werble)… dokładnie 272 kilometry.
W tamtym momencie pomyślałem sobie, że ja naprawdę mam coś nie tak z głową i najnormalniej w świecie lubię sobie sprawiać ból i cierpienie. Normalni ludzie wsiadają do autka (często już ciepłego) i jadą w daleką podróż, nie martwiąc się specjalnie na zapas jakimiś pierdołami takimi jak na przykład zasięg. Nie będę specjalnie usprawiedliwiał swoich myśli, bo odebrały mi trochę frajdy z jazdy, ale jak się potem okazało, również dużo nauczyły. Moja podróż trwała 3 godziny i 43 minuty, z czego 40 minut spędziłem na kilku zjazdach z trasy na punkty obsługi podróżnych w celu wykonania kilku fotek. Zużycie paliwa, tfu prądu na całej 272-kilometrowej trasie wyniosło 18,2 kWh/100km co może nie jest rekordem na skalę światową, to jednak mam poczucie, że taka dupa zza krzaka w świecie motoryzacji jak ja wykręciła lepszy wynik niż nie jeden profesjonalny dziennikarz.
Wspominałem, że odebrano mi trochę frajdy z jazdy. To nie jest tak, że chciałbym, zapierniczać usportowionym egzemplarzem ile tylko mogę. Jednak fajnie byłoby zbliżać się do maksymalnej dopuszczalnej prędkości. Moja podróż drogami ekspresowymi to jazda z prędkością pomiędzy 90-95km/h. Strach jechać szybciej, bo za chwilę bateria rozładuje się w najmniej oczekiwanym momencie i faktycznie zaczną się problemy. Tak, to jest całkowicie popierniczone myślenie do kwadratu. Większość osób w tym i niestety często ja myśli schematem, że jak auto jest sportowe/usportowione to trzeba jechać cały czas na limicie i cały czas komuś coś udowadniać. Przypomniałem sobie kilka szkoleń, na których byłem, gdzie instruktorzy wprost mówili, że jadąc ciut wolniej niż niektórzy „miszczowie prostej” będziemy relatywnie parę minut „wolniej” u celu, ale bardziej wypoczęci i często w jednym kawałku. Wtedy uświadomiłem sobie, że jednak mam już kilka wiosen na karku i nie muszę za każdym razem czegoś komuś udowadniać, a co za tym idzie spieszyć się gdy nie jest to potrzebne. Efektem dość spokojnej jazdy było przejechanie 272 kilometrów z rezerwą kolejnych 100 kilometrów (z włączonym radiem i nawet ogrzewaniem!).
Testowy Enyaq całkiem nieźle zwracał na siebie uwagę. Może nie aż tak, aby każdy napotkany samiec alfa był moim ziomem, a kobiety oddawały części swojej garderoby. Ale w bezkresie innych aut nie sposób go przeoczyć. Właściciele nawet bardziej sportowych elektryków przyznawali, że Enyaq RS Coupe wygląda naprawdę dobrze i nie spodziewali się, że kiedyś powiedzą tak o Skodzie. Ja powoli zmieniłem swoje podejście do elektrycznego RSa, traktując go troszeczkę inaczej niż standardowe auta spalinowe. Zacząłem go traktować inaczej ponieważ zmieniają się również reguły gry. Mimo że nie lubię, zmian to jednak warto, choć zapoznać się z nowymi możliwościami. Enyaq w RSie to dla mnie taka wisienka na torcie tego modelu, coś, czego już żadna wersja Enyaqa nie przeskoczy i jest w pewnym sensie hołdem dla motorsportu marki. Osobiście zakochałem się we wnętrzu tego auta (choć prywatnie zrezygnowałbym z panoramicznego dachu). Miłe w dotyku materiały, przepiękne obicia niemal perfekcyjnych foteli i kanapy, designerskie dodatki takie jak logo RS widniejące w kilku miejscach w środku to wszystko powodowało, że czułem się bardzo komfortowo. Przestało mi nawet przeszkadzać ciągłe myślenie o planowaniu podróży, aby mieć gdzie naładować auto.
Po przeczytaniu kilku powyższych akapitów zrobiło się pewnie tak słodko jak ciepła szarlotka u babci na wakacjach. Na potrzeby wpisu przygotowałem sobie również worek cytryn dla spotęgowania kwaśnej miny. Nie jest to ani przytyk, ani specjalne wyzłośliwianie się, ale kiedy przez przypadek odnajdujesz w aucie za prawie 330 000 PLN (tak tyle kosztowała wersja testowa) słabe punkty to pojawia się mały grymas na twarzy. Pierwsza rzecz to przypadkowe odkryte skrzypienie deski rozdzielczej pod ekranem dotykowym w jej centralnym punkcie. Tak czasem mam, że lubię sobie ponaciskać palcem deskę rozdzielczą (pewnie to jakaś trauma z dzieciństwa). Mam gdzieś z tyłu głowy, że to jedne z pierwszych produkcyjnych modeli, niemniej powinno się to wyeliminować. Trochę śmiesznie napiszę, że Enyaq Coupe RS i Lamborghini STO mają wspólną cechę!. Obydwa auta oprócz wysokiej kwoty, lubią tracić swoje znaczki. I o ile z STO faktycznie znaczki potrafią odpadać, to zauważyłem, że w ENYAQu jeden ze znaczków RS tracił swój lakier. Przedziwne. Prawdziwy creme de la creme to brak skrobaczki do szyb pod pokrywą klapki paliwa. W elektryku skrobaczka albo nie występuje, albo ja nie umiałem jej odnaleźć.
Śmiało mogę napisać, że jeździłem już elektrykami, więc mniej więcej mogę sobie zaplanować kiedy będę musiał go ładować. Dzienne pokonując około 70 kilometrów (często trafiając na korki), spokojnie mógłbym się ładować co 4 maksymalnie 5 dni. Co jest bardzo akceptowalnym wynikiem, pod warunkiem że tak jak ja jesteś Januszem oszczędzania i jeździsz do chyba jednej w mieście w miarę szybkiej i darmowej ładowarki. W przeciwnym razie co tydzień musisz się przygotować na drenowanie portfela i olbrzymi zapas czasu na ładowanie, ale to chyba wspólna cecha wszystkich elektryków.
Mimo pewnych minusów nawet tych najbardziej absurdalnych Enaqiem RS Coupe iV jeździło mi się najlepiej spośród wszystkich dostępnych elektrycznych i hybrydowych modeli marki. Bardzo spodobał mi się (albo to ja się przyzwyczaiłem) system odzyskiwania energii, dzięki któremu uda nam się, choć w małym stopniu zyskać kilka procent baterii. Choć z całą pewnością nie mogę tego napisać, to pewnie nie kupiłbym takiego auta ze względu na cenę, to jednak przemyślałbym kiedyś jego zakup, chociażby dla tak wysokiego komfortu. Osobiście doskonale odnalazłem w tym w aucie, bez problemu da się nim jeździć w miarę ekonomicznie, ale potrafi również utrzeć nosa innym, startując spod świateł. Wydaje mi się, że nieuznawanie elektrycznego RSa za prawdziwego RSa to mit i bardzo krzywdząca teoria. Choć boli mnie, w jakim kierunku idzie motoryzacja, to muszę napisać, że Skoda Enyaq RS Coupe niezaprzeczalnie należy do prawdziwych RSów marki. Ma w sobie to coś, co powinna mieć ta wersja.
Tekst: Tomasz 'sid’ Knapik
Zdjęcia: Tomasz Bielecki
Dziękujemy Miejskiemu Przedsiębiorstwu Komunikacyjnemu w Krakowie za miłe przyjęcie podczas mini sesji fotograficznej :).