Dość długo zwlekałem, aby zapoznać się z Enyaqiem. Kilka romansów z hybrydami dało mi jakieś tam pojęcie o autach elektrycznych, ale nie oszukujmy się – dopiero „pełny” elektryk powinien mi odpowiedzieć na wiele pytań. Choć pewnie nie wszystkich. Jeżeli szukasz w tym tekście worka technicznych informacji, niestety możesz się zawieźć. Sam test polegał na użytkowaniu takiego auta z perspektywy kogoś komu takie informacje nie są potrzebne, a potrzebuje w miarę sprawnie użytkować taki samochód.
Enyaqa z Warszawy odebrał dla mnie Piotrek. Dystans Warszawa-Kraków (to zależnie od punktu docelowego) około 290-300 kilometrów. Więc na papierze to niemal optymalne warunki do jazdy bez przystanków i bez tankow..tfu, ładowania po drodze. Deklarowany zasięg tej wersji to ~580 kilometrów, ale jeżeli jak Piotr jedziesz z maksymalną dozwoloną prędkością (a w tym wypadku na większej części trasy maksymalna dozwolona prędkość to 120km/h) to może się okazać, że będziesz poszukiwać ładowarki gdzieś po drodze. I tak również było i w tym przypadku gdzie Enyaq był doładowywany – ale bardziej z przezorności i nie sprawiania sobie ewentualnych późniejszych problemów.
Kiedy już odebrałem auto, autentycznie nie mogłem się w nim odnaleźć i musiałem chwilę przyzwyczaić się do jego gabarytów. W moim odczuciu Enyaq jest sporo większy od Kodiaqa, choć różne źródła podają, że jest na odwrót. Kiedy już zaznajomiłem się po kilku kilometrach z autem na tyle że moja pewność za kierownicą wzrosła, powolutku mogłem delektować się doznaniami z jazdy elektrykiem.
Pierwsze co drastycznie rzuciło mi się w oczy to malutki ekranik za kołem kierownicy i prawie 13calowy tablet na środku deski. Przyzwyczajony do wielkości normalnych zegarów czy już nawet tych virtualnych musiałem się chwilę przyzwyczaić. Ten mały ekran wyświetla jedynie podstawowe informacje jak prędkość, dane z nawigacji, zasięgu itp. O wiele więcej do „zabawy” oferuje mały telewizor po prawej stronie ręki. Ok trochę się zgrywam i pomimo, że nie razi mnie już wystający ekran z deski (przyzwyczaiłem się) to dalej uważam, że można go było umiejscowić inaczej.
Pierwsze zderzenie z rzeczywistością jaka towarzyszy przy aucie elektrycznym to jego ładowanie. Tak się jakoś złożyło, że w domu jedyną możliwością ładowania było zwykłe gniazdko. Bardzo szybko podłączyłem Enyaqa do prądu i po zobaczeniu ile będzie trwało ładowanie jeszcze szybciej chowałem kable do bagażnika. Może to błąd, ale 15-to godzinne ładowanie ze zwykłego gniazdka to dla mnie stanowczo za dużo. Tak wiem że ze zwykłego gniazdka nie powinienem się spodziewać cudów, ale z natury jestem niecierpliwy i nie lubię na coś długo czekać. Wdrożyłem więc plan awaryjny polegający na znalezieniu darmowej ładowarki (kilka w Krakowie ich jest), która zdecydowanie szybciej niż ja w domu podładuje Enyaqa.
Okazało się, że blisko moich rejonów w których się codziennie poruszam jest taka ładowarka, a w dodatku darmowa (przynajmniej jeszcze). Niewątpliwe, korzystając z okazji pustej ładowarki, wybrałem najlepsze (najszybsze) podłączenie i wybrałem się na zakupy. Choć miałem obawy czy nie zostanę odłączony od ładowania, bo niestety ktoś nawet dla żartu może nam go w każdej chwili zakończyć. Na całe szczęście ominęła mnie taka przygoda.
Wspólnie z drugim kierowcą który ładował swoje auto zacząłem się śmiać, że dawniej to ludzie spotykali się w kolejkach za np. papierem toaletowym, a dziś spotykają się na ładowarkach. Śmieszne porównanie ale dosyć trafne. Darmowe ładowarki mają jeszcze to do siebie, że są bardziej oblężone niż te płatne, no i oczywiście kwestią czasu jest kiedy darmowe być przestaną. Na trzy ładowania jakie przeprowadzałem za każdym razem udawało mi się dojechać jako pierwsze auto, więc spokojnie mogę napisać, że nie miałem problemów aby Enyaq podjadł trochę prądu. Ciekawostką jest to aby móc ładować auto z mocą do 125kW trzeba dopłacić za tę możliwość ~2500zł.
Średnio w ciągu dnia przejeżdżałem od 60 do 80 kilometrów (połowa po mieście, połowa za miastem), przy pełnej naładowanej baterii wystarczało mi to na przejechanie ~350kilometrów. Co warte do odnotowania, to nie trzymałem się czegoś takiego jak eco-driving, uważam że to dobry wynik na kogoś kto nie dba o to specjalnie. Dlaczego o tym wspominam? Spokojnie mogłem przejechać 350 kilometrów (miałem około 45 kilometrów zapasu), co przy mojej jeździe starczyło na cały tydzień dojazdów do pracy. Dla innych to śmieszny zasięg, ale pragnę zwrócić uwagę, że jechałem w komfortowych warunkach (ogrzewanie, radio, zabawa multimediami) i nic za ładowanie nic nie zapłaciłem. To jedna z tych fajnych rzeczy gdzie przy odrobinie kombinowania faktycznie możesz jeździć za darmo.
Ciekawą funkcją jak dla mnie była automatyczna rekuperacja oraz ustawiana przez użytkownika. W automacie nie zawsze auto podczas zdejmowania nogi z pedału przyspieszenia „hamowało” oddając energię do akumulatora, natomiast po ustawieniu jej przez użytkownika każde puszczenie „gazu” powodowało zwolnienie auta (wytracania szybkości) z jednoczesnym doładowywaniem akumulatora. Trzeba się do tego naprawdę przyzwyczaić, ale śmiem twierdzić, że jeżdżąc od początku z „manualnym włączeniem rekuperacji” przejechałbym spokojnie ponad 400 kilometrów.
Co warte do odnotowania, jak na auto ważące blisko 2 tony (albo i nawet ciut więcej), nie jest specjalnie ociężałe. W zestawieniu z napędem tylko na jedną ość możesz się zaskoczyć jak dobrze to auto radzi sobie na drodze. Choć osobiście nie ryzykowałbym wjazdu w jakieś dzikie tereny :).
Jeszcze przed samym odebraniem Enyaqa prowadziłem rozmowy z działem komunikacji Skody, gdzie przekonywano mnie, że jak się przyzwyczaję do tego auta to po przesiadce do „spalinowego” modelu może być dla mnie szokiem. Szczerze, schowałem to co mi powiedziano między bajki. No bo przecież każdy chce jak najlepiej sprzedać swój produkt, więc można o nim różne niestworzone rzeczy opowiadać.
Faktem jest, że Enyaq jest bardzo wyciszony, jedynym większym dźwiękiem który można usłyszeć z zewnątrz to ruch uliczny – pomijam szum opon którego słyszalność określiłbym jako marginalnym. Obawiałem się wielkich jak wóz drabiniasty 21″ kół, ale moje obawy nie miały odzwierciedlania w rzeczywistości. Bardzo dawno tak dobrze nie spędzałem czasu za kierownicą. Wspomniałem o spędzaniu czasu za kierownicą? No właśnie! Traf chciał, że zaraz po oddaniu Enyaqa odbierałem inną Skodę do testów. Po przesiadce do innego modelu, miałem wrażenie że coś zepsułem, albo auto do którego wsiadłem jest zepsute. Naprawdę długo musiałem przyzwyczajać się, że jadę autem spalinowym. Cóż, czasami jednak trzeba uwierzyć na słowo marketingowcom i działom komunikacji. Nie wierzyłem, że tak dobrze poczuje się w elektryku i mimo, że autami spalinowymi jeżdżę 99,8% czasu to pierwsze kilometry po przesiadce z elektryka nie były dla mnie specjalnie miłe. Ciekawe odczucie.
Sam Enyaq jest według mnie wybitnie komfortowy, chociaż patrząc na cenę aż chciałoby się dorzucić do opcji wyposażenia chociażby masażer. Testowany egzemplarz kosztował blisko 280 tysięcy złotych, gdzie do zaznaczenia w konfiguratorze zostało kilka opcji po wybraniu których z pewnością zbliżylibyśmy się do 300 tysięcy złotych. Popraw mnie jeżeli się mylę, ale to chyba najdroższa Skoda w historii!
Chyba po raz pierwszy udało mi się również sprawdzić aplikację Skody, dzięki której możemy zobaczyć chociażby na jakim etapie ładowania jest nasz pojazd, ile ma procent baterii. Domyślam się, że udałoby się zdalnie również włączyć ogrzewanie, choć nie wiem czemu zadziałało mi to tylko raz.
Jazda elektrykiem ma też pewne przywileje (przynajmniej jeszcze przez chwilę). Legalna jazda BUS-pasam to jeden z nich. Ale do momentu kiedy nie trafisz na przekonanego o swojej wyższości taksówkarza który będzie Cię gonił/wyprzedzał a na końcu zajeżdżał drogę bo on jest królem BUS-Pasa – nie Ty.
Jednym z ciekawszych zabiegów stylistycznych dokonanych w tym modelu to ukrycie dość grubej podłogi. Dopiero za którymś razem zobaczyłem, że próg auta jest dwa razy większy niż standardowo. Przy zamkniętych drzwiach tego nie widać. Jedynym elementem który określę jako desingerski, który totalnie do mnie nie trafia jest wyświetlane logo pod lusterkiem. Wygląda dość słabo :/.
Kiedy nadszedł czas na oddanie Enyaqa, zacząłem się zastanawiać czy uda mi się dojechać z Krakowa do Warszawy na jednym ładowaniu, zważywszy że pojawiły się przymrozki a padający niemal całą drogę deszcz nie poprawiał warunków do jazdy.
Wyjeżdżałem z „zatankowanym” do 100% Enyaqiem (choć zaznaczona była opcja by ładować auto do 95% dla lepszej żywotności baterii) i zasięgiem ~380 kilometrów. O ile wyjazd z Krakowa i przebicia się przez miejski gąszcz nie zrobił wrażenia na Enyaqu, tak jazda ekspresówkami już tak. Dość szybko zdałem sobie sprawę że jadąc dalej 120km/h, najprawdopodobniej będę zmuszony się doładować, albo wyłączyć wszystkie komfortowe odbiorniki. I tak im bliżej celu moja prędkość malała ze 120km/h do max. 90 (przy czym dalej postawiłem na komfort i ogrzewanie działało w najlepsze). I choć miałem przygotowany alternatywny scenariusz na ładowanie to udało mi się dojechać na miejsce za jednym razem i ponad 100kilometrowym zasięgiem zapasu. Czy podróż elektrykiem zajęła mi dłużej niż standardowym autem? Owszem! Czy było to dla mnie problemem? Nie, ale dłuższa jazda nie była dla mnie problemem bo miałem ją wyliczoną na spokojne załatwienie spraw. Gdybym jednak musiał coś szybciej pozałatwiać lub przyspieszyć, okazałoby się że mógłbym się znaleźć w małej pułapce.
Nie będę się zagłębiał w temat ile wytrzymają akumulatory, ile naprawdę kosztuje ich utylizacja, albo dlaczego (przypomnę w chwili pisania tekstu dalej występują problemy z półprzewodnikami), dany model nie ma pewnych systemów i na całe auto trzeba czekać nawet rok. Nie uważam się ani za specjalistę w tych dziedzinach, ani nawet nie mam swoich przemyśleń w tym temacie. Skupiam się póki co na samym elektryku jako takim.
Czy Enyaq przypadł mi do gustu? Owszem! Nie spodziewałem się, że zdołam tak zaprzyjaźnić się z autem elektrycznym. Nawet mimo kombinowania (darmowego ładowania), niemal perfekcyjnego współdziałania z systemami (chociażby rekuperacja), czy dokładnego planowania trasy przejazdu. Uważam go za doskonałego kompana do miasta i krótszych wycieczek, który nawet będąc w mieście pozwala mi w nim odpocząć.
Czy kupiłbym Enyaqa? Nie! Podstawowym kryterium jest dla mnie cena, nie oszukujmy się dla większości społeczeństwa pewnie też, ale jest też coś jeszcze. Moja wrodzone lenistwo które podpowiada mi, że szybciej znajdę byle jaką stację benzynową dla tradycyjnego auta niżeli ładowarkę do elektryka.
To znaczy że Enyaq jednak nie jest taki super? To nieprawda!
Mimo, że faktyczny zasięg może się rozmijać z tym deklarowanym, mimo że nasza infrastruktura do tego typu aut kuleje, mimo że na niektórych ładowarkach okazuje się, że cena ładowania nie jest tak atrakcyjna, uważam że to bardzo dobre auto. Może to jeszcze nie czas na przesiadkę na auto elektryczne, ale zaryzykuję stwierdzenie że Enyaq wyprzedził swoją epokę. Myślę że nawet osoba niezapoznana nigdy z autami elektrycznymi szybko złapie „bakcyla” i będzie rozważała kupno np. Enyaqa może na początku jako drugie auto, ale jednak.
*Fotki wnętrza pochodzą od innego auta (ale oprócz różnic w kolorze nadwozia – posiada identyczne wyposażenie).
Tekst: Tomasz Knapik
Foto: Tomasz Knapik, Škoda Polska